Anna i ja
Zawsze mam przeczucia, dość wcześnie,
żeby znaleźć okulary w torbie.
To przecież Anna P. na swoich
wysokich obcasach. Zwolniła się z lekcji
i znika za drzwiami kawiarni
trzymając go mocno za rękę.
Nakręcam zegarek — czas zacząć
nowe, prawdziwe życie z triumfalnym
krokiem Anny w uszach.
Ostatnio pytają mnie (zamierając),
co właściwie robię, co porabiam.
Cóż, nic nie jest tak niewinne,
tak poprawne jak w liceum,
a wesołe lampki uczuć wyższych
dławi wieść o nagłym dobrobycie.
Ale mogą być spokojni — od lat
rozplatam zwycięskie palce
Anny. I mam się na baczności —
jej jasne włosy świecą przede mną,
gdziekolwiek się obrócę, i nieznajomych,
na których mi zależy, zdradza ten
śmiech — ja go pamiętam.
Czasem mam tego dość, mówię do ciebie
z płaczem: weź mnie za rękę, może
to wszystko nieprawda. Wejdźmy,
może ich tam nie ma.