Braciszku, nie gap się tak

ponuro, to popołudnie w O. zdarzy się jeszcze
i ciepłe palce muzyki obiorą mi serce ze złości,
jak się obiera pomarańcze. Tymczasem
nie potępiaj mnie, bo się nie dopcham.
Redaktor poczty literackiej zapytuje:
— Czy to pani
ma te legendarne włosy blond?
— I wszystkie inne gwarancje — odpowiadam
pięknie. Bowiem złość jest moim głosem
miłym jak szelest banknotów.
Złość jest moim szpiczastym
łokciem. Kopytem moim. Braciszku,
nie gap się tak ponuro. Gdyby nie
złość, nie zostalibyśmy przecież
wspólnikami.