Maria Noel

No tak, ale pan nie wie, co to znaczy
czekać na swojego stróża.
Nie mówię bynajmniej o aniele,
mówię o stróżu nocnym i jego uczuciach.
Nie zna pan stróża i nie rozumie jego miłości
zawziętej, o kudłach zlepionych błotem, miłości,
która jest za mądra, by dać się kopnąć, i potrafi
długo nie jeść, ani nie pić, i jest zmęczona, i mocna.
Trochę zmyślam, co w tym dziwnego,
on mnie kocha, na jasnych wzgórzach pierwszej modlitwy
każe mi nosić białe sukienki
i mam zawroty głowy na tej wysokości.
O, Boże, przecież pan nie wie, że to ja
jestem kościołem marcowej stromej nocy stróża
i jego oddech prześwietla wszystkie nawy,
i próbuję mu się rozsypać w płaczliwe dzwonki
ministrantów.
W czwartek umyłam włosy i czesałam je na słonecznej
drabinie,
coraz wolniej i wolniej. Moja matka szeptała przez sen:
Mario Noel, moja stokrotko, mój jasny okruszku,
jakże jesteś okrutna, czy to cię ocali?
Wołałam stróża i pękały mi usta, wołałam go
i nie wierzyłam, że to moja ręka chytra i leniwa
rzuca grzebień! Ale stróż pokona także i ten las
i naprawdę to on mnie nie opuści.
Jestem Marią Noel, jeśli to może mnie uspokoić,
i czekam, aż przyjdzie, żeby ugasić
moją zatrutą białą sukienkę,
aż zadrży i znieruchomieje,
i wydzieli blask jak nie do wiary
prawdziwa gwiazda.