Akcja 'Medium'
(scenariusz 15-minutowego filmu)
Słoneczny poranek.
Pachnące świeżym betonem zuniformizowane osiedle. Wzrok przyciaga jedynie olbrzymi czerwono-biały transparent:
"To my budujemy przyszłość ojczyzny i nikt nas w tym nie zastąpi".
Wnętrze kawalerki.
Półprzezroczyste, zaciągnięte zasłony. Stół kreślarski z projektem niezuniformizowanego kompleksu mieszkaniowego. Materac piankowy i śpiwor. Albumy o sztuce poupychane na regale. Dobry aparat fotograficzny i powiększalnik w kącie na podlodze. Turystyczny stolik i skladane krzeslo. Przy jednej ze ścian, na honorowym miejscu, stary zegar z pozytywką.
Pozytywka odtwarza właśnie fragment jednej z etiud Chopina. Polakowski, około trzydziestki na karku, reguluje ją w skupieniu.
Dzwięk etiudy zakłócają coraz wyraźniejsze dźwięki marsza granego przez orkiestrę dętą. Polakowski zamyka okno i powraca do pozytywki.
Natarczywy dzwonek do drzwi.
— Dzień dobry ! Dzień dobry ! Czy pan Polakowski ?
Polakowski mruczy potwierdzająco. Para dostawców w nowiutkich, niebieskich kombinezonach wchodzi bez zaproszenia i wnosi telewizor na nóżkach.
— My z tej akcji, wie pan... Tylko proszę nie wybrzydzać na nóżki, bo innych telewizorów i tak nie ma — zastrzegają.
Wyjmują pokwitowania.
— Pan podpisze tutaj...
— Co to ?
— Jak to co ?! Raty, kredyt PKO !
— Aha... — Polakowski podpisuje się mechanicznie sześć razy na sześciu egzemplarzach.
Kombinezoniarze wychodzą. Polakowski bezmyślnie przygląda się telewizorowi. Nagle przytomnieje i wyskakuje na korytarz.
— Ej, panowie !
Kombinezoniarze zmierzają właśnie w głąb korytarza z kolejnym telewizorem. W otwartej windzie widać jeszcze jeden podobny odbiornik.
— Panowie ! To pomyłka ! Nie zamawiałem żadnego telewizora !
Kombinezoniarze odwracają się. Zdziwienie w oczach:
— Nie udawaj Pan wariata. Nie słyszałeś Pan o akcji "Telewizor w każdym domu"?
— Bardzo dogodny system spłat — dodaje drugi.
— Jakie spłaty ?! Jaka znów akcja ?!
— Rządowa !
Polakowski baranieje na chwilę, po czym z zaciśnietymi pięściami rusza za Kombinezoniarzami.
— Proszę natychmiast zabrać mi TO z mieszkania ! Nie mam najmniejszej ochoty na uczestniczenie w jakiejkolwiek akcji ! Nie znoszę telewizji ! Nie chcę żadnego telewizora, jasne ?! Rat mam i tak pod dostatkiem !
Kombinezoniarze wzruszają ramionami i znikają w kolejnym mieszkaniu, witani życzliwie przez Staruszkę.
Polakowski kręci się wściekle pod drzwiami Staruszki czekając, aż wyjdą. Kiedy zjawiają się, dzieląc się otrzymanym napiwkiem, wskazuje Im kategorycznie swoje drzwi:
— Powiedziałem : proszę mi TO zabrać ! Nie życzę sobie !
Kombinezoniarze rzucają Mu pobłażliwe spojrzenia i kierują się do windy po ostatni odbiornik. Polakowski obraca się za nimi bezsilnie, po czym, olśniony, wyciąga dwustuzłotowy banknot i deklaruje dobitnie:
— Panowie ! Przecież... przecież mnie nie było w domu !
Kombinezoniarze, zainteresowani banknotem, przeżywają chwilę rozterki:
— No a podpis pod pokwitowaniem ?
— Dajcie spokój - drugi Kombinezoniarz jest bardziej świadomy. — To i tak niczego nie zmieni. Nie dzisiaj, to jutro. Przecież akcja ma objąć zasięgiem całe społeczeństwo, każdą komórke społeczną...
— Prawda — wzdycha pierwszy Kombinezoniarz odrywając wzrok od banknotu. — Małżeństwom w separacji to dają nawet dwa odbiorniki, żeby każde miało własny !
— Dzisiaj — kontynuuje drugi. — masz Pan przynajmniej transport z głowy, bo to pokazówka dla telewizji... — wskazuje wymownie na swój nowy kombinezon. — ...a jutro będziesz Pan musiał przywozić na własny rachunek ! Nie ma co kombinować ! To jak z wojskiem !
***
Przed budynkiem stoi radiowóz, meblowóz z transparentem "Kolorowa telwizja to Kosmosu nowego wizja", orkiestra dęta w galowych strojach, i grzeczna grupa gapiów wśród których buszuje Dziennikarz telewizyjny z ekipą filmową:
— Od dzisiaj Telewizja Polska emitować będzie przez 24 godziny, w trzech programach. Czy nie sądzi pan, że to wspaniałe osiągnięcie socjalizmu ?
Zapytany odpowiada zwięźle:
— Sądzę. Niech żyje socjalizm !
— Słyszeli państwo sami ! A, proszę, niech Pan jeszcze zdradzi telewidzom, jaki program lubi Pan najbardziej ?
— Ja to najbardziej lubię wszystkie programy — odpowiada wyczerpująco Zapytany.
Do mikrofonu przepycha się Chłop. Pozdrawia rodzinę, rząd i Boga, po czym chwali akcję "której korzyści nawet On, prosty chłop socjalistyczny, dostrzega".
Z budynku wychodzą właśnie nasi Kombinezoniarze. Zamykają meblowóz i dają znak Sierżantowi, że są gotowi do odjazdu.
Uwagę wszystkich przykuwa nagle krzyczący coś z okna Polakowski. Sierżant zwraca się do Kombinezoniarzy:
— Czego On się wydziera ?
— To jakiś szurnięty inteligent. Telewizora nie chciał !
Jak na potwierdzenie, Polakowski znika na sekundę w głębi mieszkania, po czym powraca do okna z telewizorem:
— NIE, NIE, I JESZCZE RAZ NIE !!!
Przymierza się do wyrzucenia telewizora przez okno. Tłumek rozpierzcha się w popłochu. Muzykanci porzucają instrumenty, Sierżant i Kombinezoniarze chowają się za meblowozem, Dziennikarz zaplątuje się w kabel mikrofonu i przewraca.
Telewizor rozpryskuje się na drobne kawałki przed budynkiem.
— Ha ! — Polakowski manifestacyjnie otrzepuje ręce i zamyka okno.
Sierżant naradza się przez chwilę z Kombinezoniarzami, po czym we trzech ruszają w stronę budynku, z kolejnym telewizorem...
Dziennikarz patrzy z niechęcią na operatora, który filmuje szczątki odbiornika:
— Nie marnuj taśmy, idioto ! Przecież nikt tego nie puści !
***
Polakowski siedzi na krzesełku bębniąc nerwowo palcami o blat stołu.
Dzwonek do drzwi.
— Otwierać ! W imieniu prawa !
— Pocałujcie mnie w dupę !
— Ostrzegam, że wyważe drzwi ! — głos Sierżanta jest wręcz uroczysty. Na poparcie ostrzeżenia słychać łomot.
Polakowski podrywa się i otwiera, ale tarasuje sobą przejście. Sierżant odsuwa Go jak muchę i trójca z telewizorem wkracza do pokoju.
— Ostrzegam, że jestem na służbie ! — zabezpiecza się Sierżant na wstępie, po czym uruchamia wskazujący paluszek:
— Pan niszczy mienie społeczne. Pan uprawia sabotaż. Pan pójdzie do kolegium. Tymczasem oświadczam, że będzie Pan spłacał dwa telewizory, a jeśli zajdzie potrzeba, to i trzy. Zrozumiano ?
Kombinezoniarze stawiają na środku pokoju drugi telewizor. Wyjmują kolejne pokwitowania. Sierżant:
— Podpisać !
Przed wyjściem Sierżant rzuca Polakowskiemu półgębkiem:
— Masz skurwysynie szczęście, że są świadkowie, bo ja z takimi, co władzy nie szanują i niszczą mienie społeczne, inaczej rozmawiam... — dotyka wymownie swojej pałki.
***
Ulica przed budynkiem pustoszeje. Korowód oddala sie.
Na czele korowodu radiowóz z zapalonym "kogutem", za nim meblowóz, za meblowozem orkiestra dęta, która znów gra marsza, a na końcu autokar z napisem "Przewóz pracowników".
Do autokaru wskakują Dziennikarz z ekipą i większość widzów. Ostatni z wskakujących przytrzymuje przezornie ręką wystające z kieszeni pół literka.
***
Polakowski, dysząc z podenerwowania, próbuje odmierzyć dawkę kropelek uspokajających. Zbyt roztrzęsiony, wypróżnia flakonik wprost do gardła i ociera usta jak po secie wódki.
Wybiega na korytarz:
— Ludzie ! Nie dajmy się !
Jedyną odpowiedzią jest głos zza ściany:
— Wariat ! O co Ci chodzi ?
Wraca do mieszkania. Telewizor na środku pokoju irytuje Go. Przemeblowuje pośpiesznie pokój, wstawia telewizor do kąta i przykrywa śpiworem. Oddycha z ulgą.
Zza ściany dobiega zwycięski ryk. Sąsiadowi udało się uruchomić telewizor. Słychać głos speakerki:
— "...naszym celem jest zapewnienie wszystkim dostępu do różnorodnych form rozrywki, i kształtowanie postaw obywatelskich..."
Polakowski wali w ścianę:
— Ciszej, do cholery !
Nie minęła chwila i krótki dzwonek do drzwi. Sąsiad, w gaciach z szelkami, pokazuje pięść:
— Panie, odpieprz się Pan ! Czy to moja wina, że ściany są cienkie ?!
Polakowski uznaje, że potrzebuje pooddychać świeżym powietrzem. Czekając na windę nadal słyszy speakerkę:
— "...wielkiego sojusznika w postaci telewizji zyskuje każdy, komu zależy na upowszechnianiu i podnoszeniu kultury naszego społeczeństwa..."
***
Polakowski spaceruje ulicami. Wystawy sklepowe z telewizorami są puste.
Siada i kuli się na przystanku autobusowym. Zasypia.
Budzi go chłód wieczoru i nadjeżdżający autobus. Wsiada. Szyba autobusu wydaje Mu się ekranem telewizora na którym przesuwają się obrazki. Za szybą, okna mieszkań rozbłyskują identycznym, niebieskawym światłem. Zewsząd dźwięki tego samego filmu policyjnego.
***
Polakowski uszczelnia drzwi i okno taśmą izolacyjną. Nie pomaga. Próbuje uspokoić się przy dźwieku pozytywki. Sąsiad wali w ścianę:
— Panie, nie przeszkadzaj Pan, do jasnej cholery !
Polakowski próbuje skoncentrować się nad swoim projektem. Nie potrafi. Próbuje czytać. Nie potrafi. Wyciąga się na materacu i zamyka oczy. Jest Mu chłodno. Zdejmuje śpiwór z telewizora i przykrywa się nim po czubek włosów. Zza ściany dobiega właśnie przejmujący głos kobiecy:
— Nie ! Nie ! Błagam nie ! Wszystko tylko nie to !
Polakowski nie wytrzymuje. Podrywa się, uruchamia telewizor i czeka niecierpliwie, aż pojawi się obraz. Kiedy ekran rozjaśnia się wreszcie, widać już tylko napis "c.d.n...". W chwilę potem zaczyna się ostatni dziennik telewizyjny:
"Wiadomości z ostatniej chwili. W PGR-Grodno urodziły się dwa nowe prosiaczki. Dzięki ofiarnej postawie tej przodującej placówki badawczo-rozwojowej poród odbył się bez komplikacji. Maciora czuje się dobrze."
***
Ranek.
Polakowski kończy golenie się podśpiewując "Kolorowe jarmarki". Poprawia krawat i wychodzi do windy.
W windzie trzech identycznie jak On ubranych mężczyzn : fioletowe garnitury z bistoru, zółte koszule, zielone krawaty i teczki-dyplomatki.
Wymieniają powściągliwe ukłony i jadą w milczeniu. Mężczyźni przyglądają się tępo głowie Polakowskiego. Podobnie czwarty, który dosiada parę pięter niżej. Polakowski próbuje ignorować Ich spojrzenia, po chwili jednak nie wytrzymuje i zerka w lustro. Przedziałek na głowie ma rozczesany inaczej, niż pozostali. Szybko przeczesuje się. Atmosfera w windzie rozluźnia się. Jeden z mężczyzn zagaduje grzecznie:
— Śliczne były te prosiaczki, prawda ?
Wszyscy potakują.
***
Puste osiedle. Słonecznie.
Zza budynku wyłania się i zbliża orkiestra dęta. Kapelmistrz ma natchniony wyraz twarzy i osiem błyszczących medali na piersi. Podnosi buławę zdobną w kolorowe wstążki żniwne i orkiestra zaczyna grać znanego nam już marsza.
Muzykanci idą miarowym krokiem. Jeden zaczyna dłubać w nosie, drugi drapie się po tyłku, trzeci wygrzebuje kanapkę z trąby... Po chwili nikt już nie gra.
Ale marsz słychać nadal.
Łódź, 09/1979