List z N.
Tak, przyjaciółko, to miasto jest moim
niebezpieczeństwem.
I jest niedziela w N. Młodzieżowa orkiestra
gra słynny przebój: szczęście jest w nas,
szczęście jest w nas pomimo wszystko.
Ale jak to smakuje teraz, kiedy już wiemy,
że na życie nie zarabia się pisaniem wierszy?
I kiedy odpowiadamy na pierwsze oferty matrymonialne
z tych lepszych, z samochodem i mieszkaniem?
A przecież jeszcze boli ten wieczorny deszcz
i chropowata gorycz tego dworca, tego rozstania.
Licealiści zamawiali piwo i czy ktoś
mówił do nas potem tak ozdobnie? Czy kiedykolwiek?
Przyjaciółko, jak dawniej nie mamy pieniędzy, ale jak
nigdy
zaczynamy lubić je trochę i coraz bardziej.
I to mi daje mocny zasłużony sen,
którego nie przebiją wieże ani prawdomówne
ptaki tego miasta. Tak jest, to żółty bistor,
a nie brudny podmiejski las jest naszą
odzyskaną ojczyzną. Jestem tu przejazdem.
Minęło tyle lat, tyle lat. Nie rozumiem
bełkotliwej mowy tych miejsc. Ale, przyjaciółko,
to miasto poznaje mnie i odpycha znów
tak mocno, jakby już zawsze było za późno,
teraz, kiedy wszystko jest przed nami!