Piosenka o niebieskich oczach
To ja, pierwsza miłość, Zdzisława Ch., albo
to, co się lepiej pamięta: wino ściekające
po brodzie, plamy potu na bluzce, ja — już zawsze
wilgoć o intensywnym zapachu — jak długo
mam się męczyć na zwiniętych prześcieradłach?
Nie, to nie jest łóżko, to jest szosa,
zabawa się oddala, samochód się zbliża,
zasłaniasz mi twarz ręką. Ale to ja,
Irena P. Pamiętnik w czarnej okładce z ceraty —
ojciec bije po twarzy za fotosy. I mam
za duże piersi. Już zawsze — w domu kultury,
w środę u koleżanki łapię za policzek,
płaczę. Ja, Grażyna F. Jest mi niedobrze.
Na białych obrusach kieliszki kryształowe,
na zielonej łące jeleń wodę pije. Palce żółte
od nikotyny pielgrzymują przez wymytą skórę.
Morze łez. Idziesz do kuchni, ale nie po herbatę.
Idziesz do łazienki, rozglądasz się. Patrzysz w lewo
i za siebie, skręcasz w las. Gorąco mi, wyjdźmy,
Jak długo mam się męczyć? Bielizna,
na którą mnie nie stać. Zamki błyskawiczne,
guziki, zatrzaski, haftki. Zawsze to samo.
Klamra paska. I to ja, pierwsza miłość,
Zdzisława Ch., a koleżanki piszą do mnie —
Violetta. Morze łez, kwaśny smród wina,
plamy nasienia, pot, śluz — ja, czyste źródło,
ja, miłość, albo to, co się lepiej pamięta.
I tylko moja pokora jedyna jest, mój strach
jedyny jest, ciało mokre i bolesne, piosenka o
niebieskich oczach.