Do czytelnika
Od dawna już nie pokazuję moich wierszy
rodzicom. Prawdę mówiąc, zawsze byli trochę
zażenowani: wszystko widać.
Ukradłam sto złotych
przed pierwszą komunią, ale wybaczono mi
i wie tylko sąsiadka. Jadłam do syta,
nie bito mnie, kochano nie mniej
niż resztę dzieci.
Także mój pierwszy mężczyzna nie czyta
tych wierszy, głupiec, który dotykał mnie
tak porozumiewawczo, jakby
mówił: „psst!". Och, gdyby mógł
wywabiłby ze mnie swoje pocałunki!
Tymczasem już nazajutrz cała klasa
powtarzała jego słowa nieufnie,
tak jakby miłość była egzotyczną,
brzydko pachnącą potrawą.
Moje nauczycielki nie wiedzą nic
o moich wierszach. Mówią: to była dobra
uczennica, cicha jaszczurka. Patrzcie, jeszcze
podaje kwiaty w białym kołnierzyku.
Jaka jest spocona i przejęta swoją misją!
Moja przyjaciółka uważa i tak,
że te wiersze są dla mnie marną
rekompensatą. Łapie mnie za rękę i szepcze:
ramiączko ci z tych wierszy widać,
nos ci się z nich świeci!
Mój mąż nie chce patrzeć
na moje wiersze i odwraca się
twarzą do ściany. On dobrze wie,
że tym razem to nie podmiot liryczny
ale naprawdę ja
modlę się, żeby wytrzymać.
Tylko tobie te wiersze pokazuję,
bo oboje godni jesteśmy litości
i wynikających z niej coraz to nowych
przywilejów, bo czemu mamy być gorsi,
kiedy lepsi jesteśmy najwyraźniej?